Moja Historia

Nasz nowy dom

( Część 4 )

 

 

Długie oczekiwanie na odpowiedź z banku umiliła nam wiadomość, że dalsza rodzina męża, również mieszka w Irlandii. Okazało się, że nawet całkiem niedaleko nas, bo tylko około 50 km dalej, w nadmorskiej miejscowości. Co dodatkowo nas zaskoczyło, to to, że było to w okolicach męża pracy, tyle że oni mieszkali nad morzem, a mąż pracował w górach, po przeciwnej stronie autostrady. Ucieszyliśmy się bardzo, że rodzina nam się powiększyła na obczyźnie 😄.

Pojechaliśmy do nich kolejką, bo jeszcze nie mieliśmy wtedy samochodu, a że była to też nasza pierwsza wyprawa takim środkiem lokomocji w tym kraju, to również mieliśmy nowe doświadczenia z tym związane. Kolejka jechała wzdłuż wybrzeża, dzięki czemu po jednej stronie mogliśmy podziwiać piękne morze, a po drugiej stronie malowniczy ląd. Po dotarciu do celu, a jednocześnie do końca trasy, już czekał na nas „komitet powitalny” 😉. Zapoznałam się z moją nową rodziną, która bardzo miło mnie przyjęła 🥰 i przy okazji pokazała nam trochę irlandzkiego mini Sopotu 😉.

 

 

Minął rok od naszej przeprowadzki do Irlandii. Drugie święta Bożego Narodzenia bez bliskich, z dala od rodziny i w obcym kraju. Dziwne doświadczenie. Atmosfera świąt niby jest, ale jej nie ma. Sklepy udekorowane świątecznie, muzyka również świąteczna, ale dookoła jakoś inaczej. Wszyscy ubrani w lekkie kurtki, mężczyźni w garniturach, a niektórzy tylko w bluzach. Nie to, co u nas; kurtki puchowe, czapki, szaliki i rękawiczki. Trawniki rażą swoim pięknym zielonym kolorem, a temperatura, jak u nas na wiosnę. Gdzie ta magia świąt, ja się pytam! 🎄⛄❄ Wigilię spędziliśmy w swoim gronie. Udało nam się zjeść szybką kolację wigilijną, bo mąż musiał iść do pracy, więc długo się sobą nie nacieszyliśmy. Pierwszy dzień świąt był powtórką poprzedniego, z tą różnicą, że tym razem, wspólnie zjedliśmy śniadanie, a potem mąż poszedł do pracy. I to były te święta, które zapoczątkowały tradycję następnych. 

Zaczął się kolejny rok. 19 stycznia 2008 roku rozpoczął się u nas kolejny etap. Przyszła na świat nasza córeczka. Malutka, drobniutka, z blond czuprynką 🥰. Na świat jej się niestety nie spieszyło. Może już wtedy wiedziała, co ją czeka i wolała odciągnąć to w czasie 😉. Pierwszą noc przespała bardzo spokojnie, (chyba zbierała siły do walki 🤔) czego mi było trzeba, bo poród był bardzo ciężki. Pomyślałam sobie: „Ale mam grzeczne, spokojne dziecko. Biedne te mamy, które leżą ze mną w sali, a ich dzieci non-stop płaczą”. Moja radość nie trwała długo. Moja córeczka stwierdziła, że gorsza nie będzie i ona im wszystkim pokaże, kto rządzi na tej sali. Następnej nocy jak dała popisowy koncert, to chyba cały szpital ją słyszał, i to na pewno nie ja z ulitowaniem myślałam o tych biednych mamach z mojej sali 😜. Bądź co bądź, Królową Nocy była moja córcia i tak jej zostało do dzisiaj (całe szczęście, że już nie w nocy 😉).

Mijały dni, tygodnie, miesiące, aż nadszedł oczekiwany przez nas dzień, kiedy dostaliśmy odpowiedź z banku. W międzyczasie mąż rozmawiał w pracy z Polakiem, który pracował na budowie i powiedział mu, że kupujemy mieszkanie. On przekonywał, żeby nie kupować, bo ceny spadną, ale nie braliśmy tego za bardzo do siebie. Pragnienie posiadania swojego własnego mieszkania i komfortu była silniejsza niż cokolwiek innego. Chcieliśmy od razu mieć swoje własne. Wracając do decyzji z banku. Dostaliśmy kredyt. Hurrrrra!!! Rata kredytu, kosmiczna. Wynosiła ponad 2/3 pensji i ledwo dawaliśmy radę finansowo, ale nasza radość była ogromna. Tym bardziej że opuścili nam z mieszkania 30.000€ w ostatnim momencie. Jeszcze bardziej się cieszyliśmy. Ale nie ma nic za darmo. Jak się całkiem niedługo okazało, bo po roku, przyszła recesja i wartość wszystkich nieruchomości spadła o połowę. Nie martwcie się, z Waszym wzrokiem jest wszystko w porządku, tak właśnie było. O POŁOWĘ!!! Za to samo mieszkanie nasi sąsiedzi zapłacili tylko połowę tego, co my. No nic tylko usiąść i płakać. Przeżyć tego nie mogłam. Takie poświęcenie, żeby dostać kredyt na tyle kasy, z ratą pochłaniającą prawie całą pensję, a ono po roku jest połowę tańsze 😭. Cóż mogliśmy zrobić, tylko pogodzić się z tym i żyć dalej. Powiem Wam szczerze, że bardzo długo nie mogłam się otrząsnąć z tego szoku i niedowierzania. Wszystkie te sytuacje, które do tej pory nam towarzyszyły, bardzo wpłynęły na moją psychikę (O tym też napiszę). Ciągle zadawałam sobie to pytanie:

„Dlaczego? Dlaczego zawsze to my musimy mieć pod górkę? Odkąd się pobraliśmy, wszystko mamy pod górkę. Wszystko nam się psuje, wiecznie nam się coś przytrafia. Jakbyśmy się hajtnęli z pechem. Pytam się, dlaczego? Kiedy to się wreszcie skończy? I czy w ogóle się skończy?”

Kiedyś zrobię taki krótki wpis o tych naszych górkach. Wróćmy teraz do tych radośniejszych momentów naszego życia. Na tamtą chwilę cieszyliśmy się, że dostaliśmy kredyt i wreszcie będziemy na swoim. Wyobraźcie sobie: młodzi, obcokrajowcy, on barman pracujący w dwóch pracach, ona w ciąży, oboje bez znajomości języka (no, mąż już z lepszą niż moja 😉), w obcym kraju, po roku pobytu idą do banku po kredyt. Albo wariaci, albo … sama nie wiem jak to ująć. Co oni sobie myśleli. 

Wszystko super extra. Apartament duplex dwupoziomowy 82m2, całe szczęście, że wyposażenie łazienek i kuchni było, ale co z resztą? Trzeba było wpłacić 20% wpłaty własnej + mieć na wyposażenie. Co teraz? 🤔 Trzeba wziąć drugi kredyt, ale gdzie? W Polsce. Jeszcze tam ewentualnie możemy dostać kredyt. To był piękny czas, gdzie wszystkie banki dawały wszystkim kredyty walutowe. Jak wszystkim, to wszystkim, bez wyjątku. Dali i nam. Bank szczęśliwy i my też. Na tamtą chwilę, rzecz jasna.

W międzyczasie kupiliśmy sobie nasz pierwszy samochód z kierownicą po prawej stronie 😁. Całe szczęście, że miałam wcześniejsze przygotowanie do jazdy brata samochodem, którego czasem nam pożyczał. Bo przyznam szczerze, że jak pierwszy raz usiadłam za kierownicę, to się pogubiłam. Wielokrotnie „zmieniałam” biegi prawą ręką i jeszcze zastanawiałam się, dlaczego drzwi mi przeszkadzają 😉. Zakup samochodu wniósł do naszego życia odrobinę różnorodności. Dzięki niemu zaczęliśmy trochę więcej zwiedzać. Aczkolwiek, i tak za mało na tyle ile tam mieszkaliśmy. Powiedziałabym, że nawet wcale. Bo niby kiedy?! Naszym ulubionym kierunkiem, jak już udało nam się ten czas znaleźć jakimś cudem, był Glendalough. Jednak naszą pierwszą daleką wyprawą była wycieczka do Irlandii Północnej na Giant’s Causeway, co po polsku przetłumaczone jest jako Grobla Olbrzyma. (Już we wtorek możecie zobaczyć kilka zdjęć, które udało mi się znaleźć z tej wycieczki). Była to nasza wspólna rodzinna, najdalsza wycieczka w Irlandii, jaką udało nam się razem zorganizować. My z naszym synkiem i 4-miesięczną córeczką oraz mój brat z naszą siostrą cioteczną, która również przyjechała do Irlandii na parę lat i na początku zamieszkała z nami.

Wreszcie doczekaliśmy się, tego pięknego dnia!!! Mieszkanie odebraliśmy pod koniec października 2008 roku, a wprowadziliśmy się w połowie listopada. Szybka akcja. Już przy odbiorze zaczęły się problemy. Okazało się, że coś z rurą w łazience jest nie tak i cała ściana jest mokra. Ok. Naprawili, ale to nie koniec problemów, to dopiero początek. Wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy.

 

 

Nadszedł czas świąteczny. Trzecie Boże Narodzenie poza Ojczyzną. Kupiliśmy naszym rodzicom bilety na święta. Myślałam sobie: „Fajnie będzie. Nowy członek rodziny, nowe mieszkanie, pierwsze święta razem z dziadkami. Będzie super. Rodzinnie”. Puk-puk. Pobudka. Pora wracać do realnego świata. „Ale jak to?” Tak to. Ryanair, bo tak nazywały się linie lotnicze, u których kupiliśmy bilety, odwołali loty na święta. Strajk. „Że co?” Tak. A miało być tak pięknie 😞. Na szczęście zwrócili pieniądze i mogliśmy kupić bilety jeszcze raz, tylko tym razem, już nie było tak kolorowo. Za cenę 4 biletów, mogliśmy kupić już tylko 2! I tak też zrobiliśmy, bo w międzyczasie okazało się, że rodzice męża nie dadzą rady przylecieć ze względów zdrowotnych. Tak też moje marzenia o rodzinnych świętach spełniły się w 80%, z moimi rodzicami, bratem i siostrą cioteczną (i jej chłopakiem, wtedy obecnym). Było miło. A żeby nie było, tradycja została podtrzymana i mąż po szybkiej wigilijnej kolacji standardowo musiał pójść do pracy. Reszta wieczoru upłynęła w spokojnej, rodzinnej atmosferze. Ogólnie święta były bardzo ciepłe, wręcz wiosenne, z czego mogli skorzystać moi rodzice i pozwiedzać Irlandię. Bardziej przypominały święta Wielkanocne niż Bożego Narodzenia, spoglądając za okno 😉.

Święta, święta i po świętach. Każdy rozjechał się do swoich domów. Czas wrócić do realnego życia.

 

 

Wasza,

Chwila dla Ciebie

5 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *