Moja Historia

Dylemat

( Część 11 )

 

Gradobicie minęło. Długo nie trwało, ale za to bardzo intensywnie i to z olbrzymimi stratami, jak już wiecie z poprzedniego wpisu. Powoli zbliżał się koniec naszego ubezpieczenia na samochód i trzeba było pojechać do Irlandii. W planach mieliśmy po 3 miesiącach go sprzedać, ale jak już wiecie nasze plany uległy delikatnej zmianie. Najpierw musieliśmy oddać go do naprawy, bo przecież nikt nie rzuci się na samochód z dwudziestoma czteroma wgnieceniami na całej masce. Mąż zostawił go w serwisie w Irlandii, a potem mój brat go sprzedał. Wiadomo, szału nie robił, bo trafił w ręce irlandzkich fachowców 😉. Jak nam brat wysłał zdjęcia po naprawie, to mi ręce opadły, ale i tak wyglądał lepiej niż przed oddaniem do serwisu. I tak zakończyła się nasza przygoda z ukochaną Zafirką 😢.

Mąż do Wolfsburga wrócił już samolotem 🛩. Powiem Wam, że nie mieliśmy tak źle. Męża szefa żona akurat wyjechała na miesięczne wakacje i dostaliśmy od nich jej samochód do własnego użytku na ten czas. Czyż życie nie jest piękne 😀. Było to dla nas zbawienne, gdyż sporo rzeczy trzeba było jeszcze pozałatwiać. Tułanie się z czwórką dzieci autobusami z miasteczka do miasta i latanie z miejsca w miejsce, to nie byłoby fajne, w szczególności dla dzieci. Tym bardziej że wbrew temu, co wszyscy mówili, że w Niemczech spokojnie dogadamy się po angielsku, wcale tak nie było. W urzędach – zapomnijcie!!! Wyobraźcie sobie, że nawet gdy pojechaliśmy kupić sobie telefony do centrum Wolfsburga, też nie byliśmy w stanie porozumieć się po angielsku, a w salonie był młody chłopak. I gdzie ci wszyscy Niemcy, którzy tak płynnie po angielsku rozmawiają … 🤔?  Szczerze, to będąc tam, nabrałam pewności siebie z moim angielskim, a nawet więcej. Zaprowadzając córeczkę do przedszkola, gdy miałam problem z porozumieniem się po angielsku, musiałam użyć niemieckiego, którego uczyłam się na studiach. I w taki oto sposób miałam dwie korzyści za jednym razem 😁.  Nigdy nie miałam lepszego angielskiego i niemieckiego niż w Niemczech. A jakich skrzydeł dostałam, że ho ho. Ledwo utrzymywałam się przy ziemi 😆.

Gdy już minął ten piękny czas jazdy samochodem, nadszedł czas jesieni a po niej zima i czas bez samochodu, niestety już nie taki piękny. Ze względu, że mieszkaliśmy w takim małym miasteczku, albo jak kto woli ładniejszej wiosce; bo co poniektóre gospodarstwa to jeszcze inwentarz miały, a przy przedszkolu to i konie były; do sklepu na zakupy musieliśmy robić wyprawę. Chodziliśmy do Aldiego 2,5 km do miasteczka dalej, które nazywa się Velpke. Według Map Google powinno nam to zająć 30 min w jedną stronę, ale z naszymi dziećmi zajmowało nam to „troszeczkę” dłużej 😉. Myślę, że około drugie tyle. Potem powrót, z zakupami oczywiście, tyle samo, jak nie dłużej, bo już towarzystwo trochę zmęczone. I tak do grudnia. A dlaczego, to za chwilę się dowiecie.

 

Droga przez lasek do sklepu w Velpke

 

Po tym, jak już zostaliśmy bez samochodu i było nam trudniej funkcjonować, a samochodu w planach kupować nie mieliśmy, pomyśleliśmy sobie, że może mąż zaaplikuje o pracę do Londynu na wyższe stanowisko, żeby zobaczyć czy jakiś odzew będzie. Ogólnie cisza. A że ja nie lubię monotonii za długo, to trzeba było coś wymyślić. Nie wiem, czy pamiętacie, ale wspominałam, że byliśmy w Kanadzie na trzy dni. Ugościli nas tam Patrycja z Rafałem, mój kolega z podwórka. Patrycji nie znałam wcale. Zanim przyjechaliśmy do nich pierwszy raz, dostałam od niej przepiękną wiadomość powitalną. Pełną ciepła, życzliwości i otwartości. Szkoda, że już nie mam tego konta na Facebooku, bo bym Wam ją pokazała. Kobieta Anioł 😇. Zaoferowali nam pobyt u siebie i swoją gościnność, a także poświęcili nam swój czas i całe trzy dni pokazywali nam Kanadę 🥰. Prawda jaki piękny gest. To, to jeszcze nic, w porównaniu z tym, co potem się wydarzyło.

 

Stary Ratusz – Toronto

 

Wracając do sedna. Byliśmy z nimi kontakcie, a będąc u nich, wspomnieliśmy, że chcieliśmy się przenieść do Kanady. Wyobraźcie sobie, że zaoferowali nam, żebyśmy przyjechali do Kanady i zamieszkali z nimi. Jesteście w stanie to sobie wyobrazić?! My, dwójka dorosłych i czwórka małych dzieci i oni też szóstka, bo mają trzech synów i mamę, która z nimi mieszka. Dwanaście osób w jednym domu, pod jednym dachem 😳. Po takiej propozycji i oczywiście pytaniach z niedowierzaniem, czy oby na pewno wiedzą co robią, bo jakby nie było to sześć osób i to obcych w dodatku, zdecydowaliśmy się złożyć o wizę studencką dla mnie. Nie był to dla nas jakiś specjalnie trudny krok, tym bardziej że w Niemczech musieliśmy dokładać do naszego życia z naszych oszczędności, takie tam są podatki. Patrząc z bolącym sercem 💔, jak ci ubywa z konta, zamiast przybywać, nie ma się większego problemu z podejmowaniem takich decyzji 😉. Dlatego też wypełniliśmy dokumenty i wysłaliśmy. Na wizę nie czekaliśmy długo. Jakieś dwa tygodnie może. Oczywiście jak to u nas, nie może być bez niespodzianek. Po informacji, że dostaliśmy wizy, do męża zadzwonił telefon. Mąż rozmawiał dłuższą chwilę, po czym po skończeniu powiedział: 

„Czy zawsze musimy wybierać?”

I wiecie co się okazało. Akurat po trzech miesiącach i po dostaniu wiz do Kanady zadzwoniła pani z Londynu z Hotelu Savoy z propozycją pracy, na którą aplikował mój mąż, tak żeby sprawdzić, czy jakiś odzew będzie. I proszę, po trzech miesiącach się doczekał. Jak już dawno o tym zapomniał. Myślami już był na lotnisku do Kanady 😉 a tu taka sytuacja. I co tu teraz zrobić? Dylemat spory. Z jednej strony firma, którą warto mieć w swoim CV i wyższe stanowisko, z drugiej zaś, marzenie na wyciągnięcie ręki. Tylko wystarczy wybrać. Co Wy byście wybrali moi Drodzy? Na którą propozycję byście się skusili? Dodam, że jadąc do Kanady 🇨🇦, mąż nie miał zapewnionej żadnej pracy. Dopiero na miejscu mógł szukać, po aktywowaniu wizy na lotnisku. Pani z Londynu miała dzwonić za kilka dni, więc mieliśmy te kilka dni na zastanowienie się. A że podczas pobytu w Niemczech mąż nabawił się kontuzji kolana i musiał mieć na nie operację 🩺, po której miał trochę komplikacji i dostał zwolnienie z pracy na trzy miesiące. Nadarzyła się więc okazja, żeby w grudniu pojechać do Polski 🇵🇱. Dzięki temu po 7 latach mogliśmy spędzić CAŁE Święta Bożego Narodzenia 🎄⛄ nie tylko razem jak normalna rodzina bez pośpiechu, bo już do pracy trzeba lecieć, ale jeszcze w dodatku z rodziną we własnym kraju. 

Podczas naszego pobytu w Polsce pani z Londynu zadzwoniła po raz drugi. Nadeszła chwila prawdy 😉. Czy podjęliście już swoją decyzję❓, bo my tak. Oczywiście pełni wątpliwości czy aby dobrą, ale podjęliśmy. Zgadniecie jaką? Jak myślicie? Co taka duża rodzina z czwórką malutkich dzieci; bo nie zapominajmy, że najmniejszy synek miał nie całe półtora roku, a córeczka prawie trzy latka; mogła zadecydować. Jak myślicie, pokierowaliśmy się sercem ❤️️ i wybraliśmy Kanadę czy rozsądkiem 🧠 i wybraliśmy Londyn 🤔? OK. Już nie będę Was dłużej trzymać w niepewności. Ta rodzina z czwórką dzieci, która ma za mało wrażeń, jak widać, wybrała Kanadę. Oczywiście nie odbyłoby się to bez pomocy mojego przyjaciela Leszka, który bardzo nam w tamtym momencie pomógł i za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni 😘. Jak obstawialiście? Komu udało się przewidzieć, a kto zgadł? Trudno było? 😉

Tak moi Kochani. Trochę brzmi to niewiarygodnie, mogę się domyślać, ale tak właśnie było. Zawsze chcieliśmy przeprowadzić się do Kanady, od pierwszych miesięcy pobytu w Irlandii. Dlatego stwierdziliśmy, że jak nie spróbujemy, to do końca życia będziemy żałować, że mieliśmy tę szansę, ale jej nie wykorzystaliśmy, a do Londynu łatwiej się przenieść. I taką właśnie decyzję podjęliśmy.

 

 

Dekoracje świąteczne na ulicach Warszawy

Przed Świętami Bożego Narodzenia poinformowaliśmy rodzinę o naszej przeprowadzce. Przyznam szczerze „lekki” szok. Irlandia to już była wyprawa. Niemcy, zawsze bliżej Polski. Jakaś nadzieja, że może wrócimy niedługo. Nie będę ukrywać, że szczęścia to w nich nie było widać, a nawet były łzy 😢. Wiecie, jak to jest, od razu człowiek sobie wyobraża, że na drugi koniec świata się wyprowadzamy, to już w ogóle się z nami nie będą widzieli. Może nie był to najlepszy prezent pod choinkę dla nich, ale cóż zrobić …

Święta minęły, nadszedł czas przygotowań do Sylwestra. I tu już sielanka się kończy, bo na Sylwestra mąż musiał wrócić do pracy. Nie może być za dobrze 😉.

 

 

Wasza,

Chwila dla Ciebie

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *